Jesteśmy z Sergim w marszrutce jadącej z Tbilisi do jego rodzinnego miasta, Surami. Dojeżdżamy na miejsce, gdy jest już ciemno, i idziemy prosto do domu. Poznajemy rodzinę Sergiego – babcię, dziadka, siostrę i kuzynów. Urządzili nam suprę – gruzińską ucztę. Mieliśmy okazję spróbować kolejnych dań kuchni gruzińskiej, tym razem domowej. Wznosiliśmy toasty, pijąc wino własnej roboty z tasi – naczynia, które najłatwiej określić jako misa. Tradycja nakazuje, by wypić całość duszkiem, bez żadnych przerw. Później dowiedzieliśmy się, że wypiliśmy około 14 litrów wina… W międzyczasie, siostra Sergiego śpiewała, akompaniując na gitarze, co nadawało spotkaniu jeszcze lepszy nastrój.
Następnego dnia koło południa ruszamy zwiedzać miasteczko. Widzimy muzeum i pomnik Łesi Ukrainki, ukraińskiej poetki zmarłej w tej miejscowości, kościół i ruiny zamku. Na jednym z przystanków Sergi pokazał nam tablicę z napisem Lietuva (Litwa)… Nie byliśmy tu pierwsi. 🙂
Na koniec idziemy na jedno z najwyższych wzgórz, gdzie znajduje się stara cerkiew. Kobieta opiekująca się obiektem opowiada, że w czasach sowieckich świątynia była opuszczona i do połowy zakopana w ziemi – dopiero po odzyskaniu niepodległości przez Gruzję świątynia odżyła. Zostaliśmy zaproszeni na plebanię(?), gdzie poczęstowano nas herbatą (lub winem, którego nie brakuje 🙂 ), ciastem oraz innymi smakołykami.
Po tym miłym przyjęciu wróciliśmy do domu, ponieważ musieliśmy wyruszać w podróż powrotną. Po podziękowaniach za wspaniałe przyjęcie i pożegnaniu z rodziną Sergiego, wybraliśmy się na marszrutkę jadącą na lotnisko. Na miejscu spotkaliśmy jeszcze gospodarzy hostelu z Kutaisi. Odbierali kolejnych gości…
Podczas lotu powrotnego wiał silny wiatr, więc lądowanie kołyszącego się samolotu było ciekawym przeżyciem.
Podsumowując całą wyprawę – warto. Warto choć raz odwiedzić ten przyjazny nam kraj, zobaczyć Morze Czarne w Batumi i Kaukaz w Kazbegi. Warto wziąć udział w suprze i nawiązać nowe znajomości. Warto wybrać się do Gruzji, tym bardziej, że jest już możliwość tanich przelotów z dwóch polskich miast i nie potrzebujemy nawet paszportów. Wystarczy dobre nastawienie, podstawy rosyjskiego, kilkaset złotych i chęć poznania czegoś nowego.
Do Gruzji na pewno jeszcze kiedyś powrócę.