Mapa Gruzji – miejsca, które odwiedziliśmy. Źródła: Wikipedia
W planach moich podróży, Gruzja była już od kilku lat – „na kiedyś, przy okazji” – z powodu odległości i zajęć. Tak się złożyło, że jeden z moich znajomych znalazł tanie loty z Warszawy do Kutaisi. Zdarzyła się okazja. 🙂
Po podzieleniu się kosztami jednego dużego bagażu na cztery osoby, cena biletu wyniosła 301 zł w obie strony. Termin wyprawy dość niezwykły – bo w styczniu – ale dlaczego nie? Okazało się, że zima też była dość niezwykła, ale o tym w dalszych częściach relacji.
Uzbrojeni w niewielki bagaż podręczny i aparat rozpoczynamy naszą podróż. Odprawa na lotnisku w Warszawie odbyła się bezproblemowo. Trzygodzinny lot, spędzony na dyskusjach z kolegą o różnicach między językiem rosyjskim a ukraińskim i nauce podstaw cyrylicy, upłynął bardzo szybko. Język rosyjski okazał się później bardzo przydatny…
Widok z okna samolotu
Na lotnisku w Kutaisi przywitała nas noc (strefa czasowa +3 godziny do naszego czasu). Nasza 5-osobowa grupa znalazła się na płycie lotniska, przez którą bez zbędnych korytarzy czy autobusów każdy swobodnie przechodził z samolotu do budynku lotniska. A może by tak zrobić sobie pierwsze pamiątkowe zdjęcie na tle samolotu? To nie był najlepszy pomysł. 😀
Wolnym krokiem podszedł do mnie ochroniarz, żądając pokazania ostatnio wykonanego zdjęcia, a resztę grupy odsyłając do budynku lotniska. Ponieważ zdjęcia na płycie nie zdążyłem wykonać, pokazuję fotografię chmur z samolotu – pan nie jest usatysfakcjonowany, poleca usunąć wszystkie pliki i okazać paszport. Paszport przekazuję, zastanawiając się w jakim celu… Po chwili podchodzi drugi ochroniarz, krzycząc coś po gruzińsku do swojego kolegi i pukając się w głowę, a ten, po paru sekundach oddaje mi paszport i odsyła do budynku. Tak wyglądał mój pierwszy, niezbyt miły kontakt z Gruzją… 😉
Na lotnisku przed przejściem przez bramki możliwość wymiany waluty po dobrym kursie. Dalej – bramki i kontrola graniczna. Gruzini ułatwili nam całą procedurę, znosząc wizy i zezwalając na przyjazd tylko z dowodem osobistym, bez paszportu – ale wtedy nie dostajemy fajnej pieczątki 😉 Przejście przez bramkę polegało na przekazaniu miłej pani dokumentu i posłaniu uśmiechu do robionego zdjęcia.
Po stronie ogólnodostępnej lotniska – cała grupa taksówkarzy polujących na turystów, namawiających do skorzystania z ich usług. Mieliśmy już transport – kolega zamawiając nocleg w hostelu w Kutaisi skorzystał też z opcji darmowego przejazdu.
Przyjechano po nas dwoma samochodami – właściciel hostelu, Kote, który mówi po polsku i jego współpracownik Georgi. Szybki podział na osoby palące (1 osoba) i niepalące (cała reszta) wsiedliśmy do aut i opuściliśmy lotnisko, położone ok. 20 kilometrów od miasta.
Już na samym początku zostało zweryfikowane to, co wiedzieliśmy i czego spodziewaliśmy się po Gruzji – na pierwszy ogień poszło nasze przekonanie, że jakoś po angielsku się dogadamy… Niestety 🙂 w aucie -a jechaliśmy z Georgim – chcąc się porozumieć, zmuszony byłem do kolejnej weryfikacji – tym razem swojej znajomości rosyjskiego. Mieszanką polsko-rosyjską powoli dochodziliśmy do porozumienia. W drodze dostrzegliśmy dużo policji, a infrastruktura drogowa – na tyle, na ile dało się to zauważyć nocą – jest o wiele lepsza niż ta na Zachodniej Ukrainie, a spodziewałem się czegoś podobnego lub nawet gorszego.
Kutaisi to drugie pod względem wielkości miasto, z populacją ok. 200 000 mieszkańców. Znajduje się niedaleko Batumi i Tbilisi, więc jest dobrą bazą wypadową, a dzięki połączeniom lotniczym z Katowic i Warszawy coraz częściej odwiedzanym przez Polaków.
Po szybkim obejrzeniu hostelu i zorganizowaniu czegoś do jedzenia i picia (w tym samym budynku jest sklep – drogo!), ustalenie planu na następny dzień i sen. Hostel nie jest zamykany na noc – wszystkie pokoje i drzwi wejściowe są otwarte, a właściciel powiedział, że nie ma takiej potrzeby, by się zamykać – czyżby było tam aż tak bezpiecznie? Po nocy – mroźny i piękny poranek – słońce wschodzi tu dopiero po godzinie 8. Korzystając z tego, że wcześniej się obudziliśmy, a reszta jeszcze spała, razem z kolegą wybraliśmy się na szybki kurs do miasta po coś do jedzenia. Po drodze trafiliśmy na bazar – targowisko i zwiedziliśmy kawałek miasta.
Ciekawostka z bazaru. „Za przyjaźń Polsko – Gruzińską!”
Po raz drugi zaskoczyły nas ceny, które przecież powinny być niższe w takim miejscu. Okazuje się, że niestety w Gruzji jedzenie jest dość drogie – najtańszy był chleb i różne wypieki, których nie brakowało. Po szybkim kursie przez miasto, zrobieniu paru zdjęć i zakupie kilku rzeczy, wróciliśmy do grupy, która już wstała i kończyła śniadanie.
Poranek w Kutaisi
Hostel w Kutaisi
Hostelowe Łady – do wynajęcia przez turystów
Gdzieniegdzie przebijają się jeszcze rosyjskie napisy…
Droga do centrum
Miasto przed wschodem słońca
Góry…
Budynki nad rzeką Rioni przepływającą przez Kutaisi
Budynki nad rzeką Rioni przepływającą przez Kutaisi
Pomnik. Tylko czyj?
Budynek opery
Centrum miasta – na środku fontanna
Fontanna
część bazaru i przystanek w jednym
Miejsce spotkań – rondo. 🙂
Przed główną halą bazaru…
Handel na bazarze…
Handel na bazarze…
Handel na bazarze…
Główna część bazaru
Bartek ze śniadaniem 🙂
Następny cel – Batumi.
Wyjeżdżamy z Kutaisi.
Przygotowani wsiadamy do auta. Zawozi nas Georgi. Czekamy. Czekamy… dość długo. Georgi pytany kiedy ruszamy i co się dzieje, wspomniał coś o drugim samochodzie i że już, za moment jedziemy – kolega ładnie to wtedy podsumował rozwinięciem skrótu GMT – Georgian Maybe Time. Ruszamy.
Nasza grupa. 🙂
Po drodze zatrzymujemy się na chwilę przy „herbacianych polach Batumi”…
Herbaciane pola
…i dojeżdżamy do Ogrodu Botanicznego. Wstęp – 6 lari (ok. 12 zł). Położony tuż nad Morzem Czarnym przy… linii kolejowej.
Ogród botaniczny w Batumi
Ogród botaniczny
Stacyjka
Widok sprzed stacyjki na Morze Czarne
Linia kolejowa Tbilisi – Batumi
Linia kolejowa Tbilisi – Batumi
linia jak najbardziej czynna.
Exit, beach!
W zimie, miejsce raczej nie warte odwiedzenia. Największa atrakcja ogrodu – mandarynki rosnące tuż za ogrodzeniem, dojrzałe, słodkie!
Mandarynki w ogrodzie botanicznym
Mandarynki w ogrodzie botanicznym
Weszliśmy jeszcze na punkt widokowy…
Punkt widokowy
Punkt widokowy
…i wróciliśmy z powrotem do auta.
Batumi to trzecie co do wielkości miasto. Dynamicznie rozwijające się z wieloma nowymi budynkami i wieżowcami, z przemysłem stoczniowym i petrochemicznym, ale przede wszystkim – modny kurort, w lecie ściągający wielu bogatych turystów z Rosji i okolicznych krajów.
Panorama Batumi widziana z ogrodu botanicznego
Pierwszy punkt w mieście do którego zawitaliśmy to restauracja, gdzie próbujemy Adżarskie Chaczapuri – chleb z zagłębieniem w środku, w którym znajduje się ser, usmażone jajko i kawałki masła. Je się to mieszając środek, a potem odrywając kawałek chleba i maczając go w tej masie – i tak do końca.
…A wygląda to tak.
Zwiedzanie Batumi zaczęliśmy od promenady, idąc w kierunku molo, gdzie obserwowaliśmy piękny zachód słońca, a później skierowaliśmy się w stronę centrum.
Plaża kamienista. Pomnik przedstawia zakochaną parę.
Morze Czarne
Jak w Holywood. 🙂
Początek promenady.
Początek promenady. Najwyższy budynek to wieża alfabetu
Początek promenady. Najwyższy budynek to wieża alfabetu
Promenada
Wybrzeże
Zachód…
Zachód…
Zachód…
Zdjęcie grupowe 🙂
Promenada
Przy jednym z placów znajdowała się piękna choinka z datą 2014 i kiermasz (być może świąteczny – w krajach prawosławnych wigilia jest 6 stycznia, Boże Narodzenie -7 stycznia). Tam, jeden z kolegów został 'zaatakowany’ przez małą cygankę, która dosłownie wczepiła się w niego, mówiąc „Adin lari, pażałsta! Daj wam, Boże, zdarowja” (w wolnej, fonetycznej interpretacji). Tłumacząc na nasze – dziewczynka chciała dwa złote. 😀 Odpuściła sobie po naprawdę długim kawałku drogi.
W kierunku centrum. W tle widoczny napis 'Batumi’ na wzgórzach
Tu miała miejsce akcja pt.: „Один лари!”
Kolejnymi mniej lub bardziej zadbanymi ulicami miasta wracamy do Georga, który zabiera nas z powrotem do Kutaisi, gdzie zostajemy się na jeszcze jedną noc, lecz nie rezerwowaną. Musimy zmienić miejsce noclegu, z czym nie ma problemu – kierowca zabiera nas do 'zaprzyjaźnionego hostelu’. Okazuje się, że nowe miejsce jest dość… specyficzne, a przede wszystkim zimne.
Grzejnik elektryczny, włączony chwilę po naszym przyjeździe i postawiony na środku pokoju, w którym czas zatrzymał się na latach 80. „Głęboka Rosja”, zdjęcia lepiej oddadzą ten klimat…
Było ciepło… Przy grzejniku. 🙂
Kuchnia…
Kuchnia…
…i łazienka.
Toaleta i kuchnia z łazienką – w osobnych budynkach, do których przejście, mroźnym wieczorem i rankiem, nie należało do najprzyjemniejszych, plus brak ogrzewania w tych miejscach i ciepła woda z boilera, czyli 'do wyczerpania’, a potem czekanie, aż się ponownie nagrzeje. Cóż – uroki podróżowania 😉
Z Kutaisi wyruszamy o poranku, celem jest Tbilisi, postanawiamy podróżować marszrutką. O tym w drugiej części 🙂